Krystyna Długosz, cz.I
urodzona w 1949 roku w Staniowicach, mieszka w Sobkowie
Moje nazwisko Krystyna Długosz. Urodziłam się w Staniowicach, to jest dwa kilometry od Sobkowa, w 1949 roku. Prawdopodobnie odbierał, poród odbierała babka z czerwonymi koralami, dlatego mówię z czerwonymi, bo ja nie pamiętam jak się rodziłam, ale pamiętam babkę, która odbierała siostrę moją, to przyszła właśnie w czerwonych koralach.
Południca
W tym polu, to nie tylko pracował tata, tylko i moja mama. Robiła wszystko, dosłownie, kosiła zboże, tam trzeba było sianokosy, siano kosić, trawę, też mama to wszystko robiła, czyli obydwoje rodzice wspólnie pracowali, a my jak tylko mogliśmy, jak tylko chodziliśmy, to już trzeba było pomagać. Nawet jak miałam pięć lat, to pamiętam, że mama kazała mi, pole mieliśmy aż tam, nie wiem, czy pan wie, Niziny to były to są między Chomentowem a Staniowicami i tam mieliśmy pole... I pierwszy raz pamiętam, że byłam, bardzo wtedy bałam się, bo mama mnie wygoniła tam, żebym te gęsi tam daleko pogoniła, ja się tak bałam, goniłam te gęsi i płakałam, żebym trafiła, żebym trafiła, a najgorzej się bałam, że nie będę wiedziała, która godzina i mnie zje południca, właśnie ta południca, ten motyw południcy. I bałam się o tę południcę, chociaż nigdy, nie określił nigdy, bo ja dopytywałam potem jak ona wygląda, nigdy nikt nigdy nie widział, jednak strach przed tą południcą był taki wielki, że tak tylko się patrzyło, czy autobus jedzie po robotników, bo jeździł po robotników tak gdzieś o godzinie dwunastej, a z powrotem koło pierwszej wracał. Więc patrzyliśmy, czy już jechał ten autobus, bo jak już jechał, to żeśmy wszyscy biegiem z tego pola, żeby nie zobaczyć tej południcy, żeby coś człowiekowi nie zrobiła.
Przerwa W Pracy W Południe
Bo mój tata bardzo lubiał opowiadać, a ja z kolei lubiałam słuchać. I pytałam taty dlaczego to było, że tak straszyli, bo godzina dwunasta to jest połowę dnia i wtedy człowiek powinien za tę połowę dnia podziękować Panu Bogu i przede wszystkim Matce Bożej i wtedy to właśnie na Anioł Pański biły dzwony i każdy powinien wtedy klęknąć i modlić się przez przynajmniej na to piętnaście minut. Przejdzie już ta godzina dwunasta i wtedy można już z powrotem w pole iść, ale do godziny, jak ta dwunasta przyszła, nie wolno było pracować i nawet ja pamiętam, że moi rodzice, jak byli w polu, dajmy na to tata miał wolne i byli w polu, to na Anioł Pański nie robił nic, przestawał kosić.
Psy – Zjawy
To jest miejsce między Sobkowem a Staniewicami, bliżej Staniewic, taki, jak gdyby dolinka taka nieduża, dolinka, z tym, że to jest na ulicy, na ulicy i zawsze mówiono, że tam straszą psy, wielkie psy wychodzą i nie dadzą przejść. I to, z tym miejscem miałam, raz miałam taką historię, że rodzice mieszkali w Staniowicach, a ja mieszkałam tu (Sobków przyp. red.), ale jak mieli jakąś ważniejszą pracę, na przykład młócenie zboża, no to szło się pomagać rodzicom i ja poszłam, ale chciałam wrócić do domu, robotnicy, autobusem, który wracał o dwudziestej pierwszej i jakoś tak mi to zeszło, zanim się umyłam, cokolwiek, no to wyszłam na przystanek, autobus poszedł, no a ja sama się bałam już, bo to taki, tak zaczęło szarzeć i bałam się właśnie o ten, o ten, tą dolinkę. Miałam, na początku Stanowic mieszkał wujek, czyli brat mojej mamy i ja weszłam tam i mówię "Tadziu – nie mówiliśmy wujek, tylko po imieniu – Tadziu, odprowadzisz mnie do Sobkowa?", "To tu poczekaj, tylko krowom dam jeść", bo też mieli duże gospodarstwo i ja poczekałam chwilę, on mnie przyprowadził. Przyprowadził mnie za cmentarz, a ja już za cmentarz, to ja już byłam w domu, nie bałam się. Przyszłam do domu i już, na drugi dzień spotykam tego wujka w Sobkowie, bo przyszedł do sklepu, i on był kawał mężczyzny, wysoki, taki barczysty i niczego, nie słyszałam, żeby się czegokolwiek bał. Był to symbol takiej wielkiej odwagi, a tymczasem byłam zaskoczona, bo on mówi "Wczoraj to byłbym ze strachu umarł", "a co się stało-mówię-co się stało?", a on mówi, że "jak odprowadziłem cię, to wracając, miał takiego psa, Cacek, Cacek na niego mówił, i mówi, wracając, jak już wyprowadziłem cię, to nagle ten pies zaczął niesamowicie wyć, no to czegoś się chyba wystraszył. -Cacuś, co ci jest?", a ten Cacek uciekł do lasu, "ja-mówi-patrzę, a tu przede mną leży wielki pies i nie da mi przejść, co -mówi- ja w prawo, to i ten pies się w prawo przesuwa, co ja w lewo, to on w lewo". Mówi "no nie wiem jak ja przejdę, po prostu na całą ulicę ten pies wielki, i – mówi – przeżegnałem się i -mówi – wszelki duch Pana Boga chwali- i mówi - zrobił się taki wiatr i pies zginął. I wie pan co, że ja nie wierzę, znaczy, nie do końca nie wierzyłam, bo ja nie miałam takiego powodu, zawsze mówił prawdę, a był tak jak mówię, dla nas dzieci, dla mnie, dla sióstr był takim wzorem odwagi wielkiej, więc, ale jakoś tak z niedowierzaniem tego słuchałam, aż do chwili, gdy ja się przekonałam, tylko że ja to nie wiedziałam, że to mnie straszy. Gdy już mama została wdową, no więc myśmy tak na zmianę do mamy na początku po śmierci taty chodziły i ja pracowałam w Kielcach, przyjechałam, no to musiałam jeszcze obiad ugotować, to było w listopadzie, przed wszystkimi świętymi i już ten dzień był taki, chylił się, no już był krótki po prostu, no i wie pan, idąc, jeszcze, już była szarówka dosyć taka głęboka już można powiedzieć, ale, ale jeszcze szłam i nie bałam się, bo mówię, a jeszcze, dopiero się dzień skończył, ale jak dochodziłam do lasu, to zaczął deszczyk, taka mżawka, zrobiło się ciemno. Miałam taką bluzę z takim metalowym, takim o jak to, tylko, że metalowym, i nagle coś takie jak dzwoneczek. Ja mówię, tą bluzę mam i nic nie, tylko to metalowe tak, tak po prostu bije i ja słyszę ten dzwoneczek. I coraz głośniej, coraz głośniej, jak zasunęłam tą bluzę tak do góry i mówię teraz nie powinno, a ja słyszę w dalszym ciągu, ale w ogóle nie boję się, tylko idę i już, bo to nie pierwszy raz szłam, i chodziło się prawie, że codziennie, tam z siostrą żeśmy się zmieniały, to ja trzy dni i ona trzy dni, no ale to tak w krew weszło, że się nie bałam i nagle, jak już tam, nie wiem, czy pan pamięta takie wysokie napięcie tam jest, taka przerwa, ja słyszę krzyk takiego ptaka, no nie wiem, nie wiem, o tej porze, to ja se zdawałam sprawę, że to ptaki już nie, nie, nie latają, nie fruwają, a ten ptak jakby się czegoś wystraszył i uderzył w drzewo i tak spadł całą siłą, to ja słyszałam, spadł całą siłą na ziemię. I ja, nie bojąc się w ogóle przeszłam na drugą stronę, bo to po drugiej stronie i szukam tego ptaka, nie widzę. A miałam zapałki, a nie zapałki, bo paliłam papierosy, już teraz nie palę, i zapalniczkę. Przypaliłam se tą zapalniczką i patrzę, szukam tego ptaka, nie ma. Idę dalej. Te dzwoneczki w dalszym ciągu słyszę, słyszę tak jakby dzwoneczek, jakby taki delikatny. I dochodzę, wie pan, tam właśnie jak ten dołek, nie myśląc, w ogóle się nie bałam wtedy, i dochodzę, a tu nagle słyszę, tak jakby, jakby w, jakby jakaś sarna czy, czy jeleń zaczął strasznie ryczeć po, ja szłam po jednej, po drugiej stronie lasu. I ja mówię, ojej, to mówię, na pewno ktoś założył sidło i ten jeleń, czy sarna, czy no nie wiem co, mówię tak, widocznie się zaplątała w te, w to sidło i ja patrzę, a tu psy, ich było bardzo dużo tych psów i przeskakują z jednego końca, na drugi, taki rów tam głęboki jest, więc przeskakują i wystaw...i takie języki wielkie, i to wszystkie, i języki i takie ogromne czerwone ślepia i ja... A na początku, tak jak panu mówiłam, tu wujek mój mieszkał, ale on już nie żył, ale mieszkał mój brat cioteczny i ja mówię nic, tylko te psy usłyszały tą sarnę czy jelenia i mówię, i biegną tam ją zagryźć i ja biegiem do tego Roberta i doszłam i mówię "Robuś, proszę cię, wróć się ze mną, bo – mówię- rozszarpią te psy tą sarnę", czy mówię jeleń, według mnie to jeleń, bo tak jakoś ryczało bardzo. I on mówi, no to poczekaj, lampkę i wziął tą lampkę i po drodze mi pyta, no gdzie jakieś psy, a ja mówię, "no pełno – mówię - tych psów i – mówię – rozszarpią", a on mówi, "o tej porze? Dej ty spokój dziewczyno, no kto to puszcza psy teraz, o tej porze – mówi – absolutnie nikt, i -mówi- skąd by te psy, no ja mam jednego, ale jeszcze na uwięzi, mówi, i sąsiedzi też na uwięzi, skąd te psy. I ale tak do mnie nie przemawiało i ja mówię, nie wiem, było nie było, chodź mówi, zobaczymy. I dochodzimy do tego, do tego dołka tam i ja mówię, tu w tym, tu i pokazuję, że tam gdzieś te, ale już nic nie słychać było, a on mówi, "ja to tu nie idę, bo mnie tutaj psy właśnie postraszyły tak, że jak przyszedłem do domu, to -mówi- po prostu myśleli rodzice, że ja umrę", no, mówi "ledwo przyszedłem do domu, ja tu nie wchodzę, i - mówi – to jest jedno – i tak na tej ulicy mi mówi tak – a po drugie, to przypatrz się, to ja bym nie słyszał, bo to – mówi, już nie daleko właśnie tych domów – to – mówi – jak tak krzyczało, jak tak wyło, jak tak – mówi – ryczało, to ja bym słyszał, bo byłem na podwórku, a ja nic tu nie słyszałem". I wtedy dopiero się wystraszyłam, i wtedy dopiero doszłam do świadomości, że rzeczywiście żaden gospodarz z wieczora nie puszcza psy, a z drugiej strony, to on by był usłyszał, bo on prawie w tym lesie mieszka.
Zjawa "Babcia"
To córka miała może z siedemnaście lat, może nawet i nie, nie miała i miała koleżankę tam w tej fortalicji, tam koło fortalicji mieszkała i szła do tej koleżanki i mówi, patrzę, a tu idzie jakaś facetka, babunia owinięta w chustę, idzie rowem i mówi, no cóż ona idzie rowem, nie szosą. I mówi, że doszła ta, ta, do tego dworu tam i, mówi, rozmyła się, i rozmyła się, znikła i już.
Geneza Psich Zjaw
- A czy próbowała się pani dowiedzieć, co to mogło być? To mogło być, że tam właśnie byli, bo ja już, no, dociekałam. Tam podczas pierwszej wojny światowej, nie drugiej, że tam byli pochowani jacyś ludzie i tam rzeczywiście są takie, jakby trochę wąwozy, no, no nie wiem, widać, że kopane, nie naturalnie, tylko ktoś tam kopał, że tam byli pochowani ludzie i no i to, to, że te psy... - Te psy to były duchy tych żołnierzy, czy... Trudno mi powiedzieć, nie, nie, ale nikt nie wie, czy to były duchy, czy to może wróg jak, który zabijał, no, no, no trudno mi powiedzieć, no. - A czy były jakieś środki zapobiegawcze tego, czy kojarzy pani? Zapobiegawcze to były, bo musiał człowiek, jak tam dochodził przeżegnać się i wypowiedzieć te magiczne "wszelki duch Pana Boga chwali", to już tak, nawet jak teraz idę w dzień, to też już coś mam tego, że mówię "wszelki duch Pana Boga chwali", chociaż, nie boję, w zasadzie nie boję się w dzień, ale tak już to jest, że w człowieku to tkwi. - Czyli formułka? Taka formułka. Nieszkodliwe, a może ochronić człowieka. - Do ochrony...